Categorized | Ogólnie

Muzeum imienia Eriki Steinbach. Jaką rolę wyznaczą quasipartii – Związkowi Wypędzonych niemieccy politycy na przyszłość?

Muzeum imienia Eriki Steinbach. Jaką rolę wyznaczą quasipartii – Związkowi Wypędzonych niemieccy politycy na przyszłość?

Jeśli ktoś sądzi, że damy się odstawić do lamusa historii, że da się kształtowaćprzyszłość Europy bez nas, ten się grubo myli

— zapowiedziała Erika Steinbach w 1998r., gdy została szefową Związku Wypędzonych (BdV) i, co trzeba przyznać, słowa dotrzymała.

Zostawi po sobie w centrum Berlina własny pomnik, stałą ekspozycję, która po wsze czasy upamiętni powojenne wysiedlenia Niemców.

To jest i będzie pani sukces

— chwaliła przewodniczącą BdV Angela Merkel w chwili uroczystego rozpoczęcia adaptacji budynku Deutschlandhaus na centrum wystawowe.

Gromadzona tam dokumentacja pn. „Ucieczka, wypędzenia i pojednanie“ ma być powszechnie udostępniona w przyszłym roku. Wczoraj, na pożegnanie 72. letniej Steinbach, która de facto przekazała kierownictwo w BdV swemu następcy w listopadzie ubiegłego roku, kanclerz Niemiec podkreśliła z uznaniem jej determinację i zasługi „w walce o sprawy wypędzonych”, przez co „stała się nawet obiektem szykan”. Aby był wilk syty i owca cała, należało oczywiście napomknąć o dwóch kwestiach: pierwszej, że „wypędzenia były bezprawiem”, co Merkel zaznaczyła podczas wczorajszego przyjęcia w Związku Wypędzonych, i drugiej, o budowaniu mostów porozumienia i pojednania przez ziomkostwa z tymi krajami, które tego bezprawia się dopuściły… Tej drugiej kwestii kanclerz wczoraj akurat nie poruszyła, zrobiła to notabene podczas inauguracji prac adaptacyjnych w Deutschlandhaus; jak zapowiedziała, jej rząd będzie przywiązywał wagę, aby muzeum „służyło pojednaniu”.

„Przypominając o ucieczce i wypędzeniu 14 milionów Niemców nigdy nie wolno zapomnieć, że nie doszłoby do nich bez narodowego socjalizmu”, który przyniósł „wojnę i zniszczenie, niewyobrażalną przemoc i wyrwę cywilizacyjną – holokaust”, nawiązała kanclerz Merkel w siedzibie przyszłego muzeum. Jak mawiają Niemcy, „so weit, so gut” – na razie w porządku, jednak tylko pozornie. Rdzeń wystawy stanowić będzie ilustracja wysiedlenia Niemców z Europy środkowo-wschodniej po 1945r., którą niejako uzupełni część dotycząca wymuszonej migracji innych narodów. I to można uznać za kolejny sukces Steinbach: niezależnie od eufemistycznego przypominania Merkel o „narodowym-socjalizmie”, powojenny dramat Niemców będzie wpisany w kontekst niwelujący różnice między przyczynami, sprawcami, skutkami i ofiarami.

Co znamienne, rozpoczęcie prac na budowie nowego muzeum w Berlinie nastąpiło trzy miesiące przed wyborami do niemieckiego parlamentu (Bundestagu). Członkowie ziomkostw to z reguły wyborcy chadeckich partii CDU/CSU. Posłanka Steinbach doskonale wiedziała jak grać kartą. Wszystkie najważniejsze obietnice i polityczne decyzje dotyczące jej zamierzeń zapadały właśnie tuż przed i po kolejnych wyborach. Związek Wypędzonych pod jej kierownictwem (i poprzedników) stał się w Niemczech quasipartią, z którą liczyli się wszyscy. Szefowa BdV bynajmniej nie kryła, co stanowi jej „atu” w grze politycznej: przepytywała poszczególne partie, co sądzą o jej żądaniach, aby wskazywać ziomkom na kogo mają oddawać głosy i od kogo egzekwować uzyskane przyrzeczenia.

Skąd się wzięła ta, jak kiedyś charakteryzował Steinbach, „pani Nikt, nazywana przez frakcyjnych kolegów maskotką prawicowców”? Na te opinię wpłynął m.in. jej „słaby” wzrok, nie sięgający przeszłości Niemiec sprzed 1945 r., oraz osobliwa interpretacja skutków wojny. Steinbach jest córką okupantów, urodziła się na terenie podbitej Polski w Rumii, lecz w swym cv konsekwentnie wpisuje Rahmel/Westpreussen. Gdy trzy miesiące przed wkroczeniem Armii Czerwonej jej matka uciekła stamtąd z córkami do Szlezwika-Holsztynu, Erika przeżywała właśnie drugą wiosnę. Dorosła Steinbach nigdy nie czuła tęsknoty, ani potrzeby odwiedzenia tych stron. O Rahmel przypomniała sobie dopiero po objęciu szefostwa w BdV. Już w pierwszym wystąpieniu w nowej roli zażądała „zwrotu majątków lub wypłaty odszkodowań dla wypędzonych”, np. poprzez „rozdanie poszkodowanym przez Polski rząd terenów państwowych”.

Podobnych dezyderatów miała więcej. Przedstawiła je chylącemu się ku upadkowi kanclerzowi Helmutowi Kohlowi, który stanął przed dylematem: albo wplącze się w konflikt ponadgraniczny, albo straci poparcie elektoratu z kręgów BdV. Kohl wybrał przychylność ziomków i dowartościował ich uchwałą potępiającą „bezprawie wypędzenia”, notabene przyjętą przez Bundestag dzięki milczeniu opozycji, również unikającej zatargu z wysiedleńcami. Nie uchroniło go to od wyborczej klęski, wywołało natomiast tak ostre reakcje za granicą, że przewodnicząca Bundestagu Rita Süssmuth musiała pofatygować się do Warszawy, aby ostudzić rozgrzane emocje.

Ale mleko zostało już rozlane. Tym bardziej, że uchwałę Bundestagu poprzedziły inne fakty, od odrzucenia przez BdV na zjeździe w Berlinie traktatów granicznego i dobrosąsiedzkiego z Polską, które ziomkostwa określiły jako „największą amputację Niemiec w ich dziejach” i „zdradę”, po rozsyłanie tysięcy listów roszczeniowych do adresatów na byłych terenach III Rzeszy.

Wbrew upowszechnianej opinii, „pani Nikt” nie była osobą bez znaczenia. Oprócz mandatu posłanki Bundestagu i kierowania Związkiem Wypędzonych, była członkiemzarządu Krajowego Stowarzyszenia Prus Zachodnich, zarządu federalnego CDU (partii Merkel), zarządu Instytutu Goethego kształtującego obraz Niemiec za granicą, rady telewizji publicznej, powierzono jej też przewodnictwo w parlamentarnej Komisji Praw Człowieka.

Wprawdzie Steinbach osobiście nie przyklejała znaczków na listach do mieszkańców na terenie Polski i Czech, jednak to z jej ust wychodziły zapewnienia, że „BdV nigdy nie zrzeknie się zwrotu własności i odszkodowań dla wypędzonych”. Domagała się także od rządu RFN uzależnienia poparcia dla krajów kandydujących do UE od unieważnienia wywłaszczeń, oraz uczynienia zadości „pokrzywdzonym Niemcom”, w tym „byłym więźniom i pracownikom przymusowym”. Za ilustrację rewindykacyjnych nadziei rozbudzonych przez Steinbach mogą służyć np. listy, opublikowane m.in. przez dziennik „Die Welt”: Siegfried Schulz z Grafschaft napisał, że „Polska otrzymała mocą Traktatu Wersalskiego tereny niemieckie, a w 1920r. anektowała obszary Rosji i Ukrainy, które musiała zwrócić w 1945 r., a potem anektowała Gdańsk”…, zaś Johannes Geiger z Norymbergii wywodził: jeśli Polska chce być przyjęta do UE, musi „uznać prawa do bezwarunkowego powrotu wszystkich wypędzonych, do ich własności, do należytego odszkodowania, i ukarać sprawców wypędzenia”. Jeden z czytelników „Berliner Zeitung” konstatował: „Wszystko jest kwestią czasu. Pokonanie podziału Niemiec już stało się faktem, koniec z końcem także Gdańsk, Katowice, czy Królewiec będą miały niemieckie kody pocztowe”.

Oficjalnie szefowa BdV zaprzeczała, jakoby jej związek miał coś wspólnego ze skrajną prawicą i neonazistami. Jednak, jak wykazały długo blokowane przez Steinbach (rzekomo „z braku środków”), wiwisekcje życiorysów jego działaczy, jedna trzecia miała nazistowską przeszłość. Pierwszy szef tej organizacji Hans Krüger uczestniczył w Puczu Monachijskim, a później w Chojnicach skazywał na śmierć Polaków za łamanie rygorów okupacji. Także dzisiaj niektórzy aktywiści BdV znajdują się pod lupą Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji. Był wśród nich zastępca Steinbach Paul Latussek – prelegent neonazistów, autor skrajnieprawicowej gazety „Nation und Europa”, który zasiadał nawet w Radzie Wypędzonych przy Federalnym Ministerstwie Spraw Wewnętrznych w Berlinie. Eksponowane funkcje stracił dopiero po wyroku sądowym za podżeganie do nienawiści i antysemityzm. Z tego samego powodu skreślono go także z listy wykładowców Uniwersytetu w Ilmenau.

Przykładami powiązań BdV ze skrajną prawicą i neonazistami można rzucać jak z rękawa. Część wysłanych do Polski i Czech listów napisano na firmówkach ziomkostwa Niemców Sudeckich – rzecz jasna, później okazało się, że „bez wiedzy związku”, to znów Saksoński Związek Ślązaków przemaszerował przez Drezno u boku skrajnie prawicowych partii NPD i Republikanów – i w tym przypadku była to „inicjatywa prywatna”… Szerzenie ideałów z brunatnej niszy zarzucono m.in. gazetom „Der Schlesier”, „Ostpreussenblatt”, „Junge Freiheit”, czy periodykom „Witiko-Brief” i „Fritz” – Niemców Sudeckich i Ziomkostwa Młodzieży Prus Wschodnich. Jak bez owijania w bawełnę przyznała gazeta „Deutsche Stimme” – organ narodowców z NPD, dla realizacji politycznych celów tej partii organizacje wypędzonych „odgrywają pierwszoplanową rolę”.

Jak mawiał Ernest Hemingway, szczęście to dobre zdrowie i słaba pamięć. Zdrowia Erice Steinbach nie brakowało, z pamięcią – gorzej, więc musi być szczęśliwa, czego nie można powiedzieć o tych, którzy pamiętają jej liczne impertynenckie i aroganckie wypowiedzi. Np. obarczenie Polski współwiną za II wojnę światową, supozycje, że dzięki klęsce Hitlera „spełniły się dawne życzenia Polaków o wypędzeniu Niemców”, szydzenie z „niezmordowanych Polaków”, którzy „pomogli w rozreklamowaniu idei muzeum wypędzonych”, bezczelne uwagi, że Polakom nic do tego, bo też „nie konsultują” z Niemcami zabudowy Warszawy, czy porównanie rządu Jarosława Kaczyńskiego do neonazistów. Na marginesie, Steinbach zaatakowała premiera RP w ten niewybredny sposób akurat w chwili, gdy w Berlinie po raz pierwszy obradowały wspólnie prezydia naszych parlamentów. Czy liczyła na zerwanie rozmów przez polską stronę? Gdy przewodniczący niemiecko-polskiej grupy parlamentarnej Markus Meckel (SPD) wezwał ją do przeproszenia Polaków za tę „skandaliczną, szkalującą wypowiedź”, Steinbach odparowała: „Nawet we śnie nie wpadłoby mi to do głowy”.

Powstały w 1957 r. Związek Wypędzonych ma spory wkład w integrację przesiedleńców na zachodzie Niemiec, jednak jego działalność nie skończyła się na pomocy i pielęgnowaniu tradycji. BdV stał się politycznym mutantem, wywierającym niekiedy demolujący wpływ na stosunki zagraniczne RFN. Sama Steinbach nie niwelowała, lecz utrwalała dawne uprzedzenia, i nie ułatwiła, lecz utrudniała proces pojednania. Ale według niemieckich mediów, Polacy popadli w jakąś fobię na punkcie szefowej BdV. „Co Polacy mają przeciw tej kobiecie?”, pytał sam siebie bulwarowy Bild i odpowiadał na użytek czytelników, że była przecież „wypędzoną”, a mimo to „stara się o porozumienie z Polską, Czechami i innymi krajami”…

Czy niemieckim komentatorom nie chciało się sięgnąć do źródeł, czy też świadomie uczestniczyli w prokreacji wizerunku Steinbach, opartego na hipokryzji i kłamstwach? Już były szef dyplomacji Hans-Dietrich Genscher, zirytowany wypowiedziami Steinbach, ostrzegał: „Polacy i Czesi mają starać się o świadectwo dojrzałości w… Związku Wypędzonych. U naszych sąsiadów mnożą się pytania o cele niemieckiej polityki europejskiej” (…), „z trudem zdobyte zaufanie przez Niemców jest drogocenne, ale i bardzo kruche”. Następca Genschera, Klaus Kinkel określił wręcz postulaty ziomkostw jako „kawałek sztuki z domu wariatów”, zaś rzecznik frakcji liberałów z FDP w Bundestagu Max Stadler wytykał Steinbach „dezawuowanie niemieckiej polityki zagranicznej”. Wiceprzewodnicząca Bundestagu Antje Vollmer (Zieloni) upominała: „Wypędzeni chcą czerpać korzyści z procesu pojednania, a sami mu szkodzą” i otwarcie żądała odebrania BdV „wyjątkowego statusu”. Poseł lewicy (SPD) Freimut Duve uznał dotacje państwa dla tej organizacji za „szyderstwo z polityki pojednania z Polską”, a rzecznik socjaldemokratów w Bundestagu Gert Weisskirchen komentował wprost: „Steinbach przesuwa odpowiedzialność za zbrodnie (…) na Polaków, których kraj został zniszczony, a których obok Żydów naziści przeznaczyli do zagłady”. Według Renate Künast, dawniej szefowej frakcji Zielonych, „upamiętnienie wypędzenia nie powinno nastąpić w Berlinie, skąd wyszła wojna, lecz w Polsce lub w Czechach”, aby „przyczyny wysiedlenia Niemców umiejscowić we właściwym kontekście: ludobójstwa na Żydach, Sinti i Romach, jak też części polskiej i rosyjskiej ludności”.

Podobnych opinii mógłbym przytoczyć wiele. W tym kontekście rodzi się pytanie, czy oficjalnie potępiany Związek Wypędzonych nie stanowił dla rządzących parawanu, by pod pretekstem wyborczej konieczności móc realizować wspólne cele polityczne? Ergo, czy destrukcyjna działalność Eriki Steinbach była ważniejsza od dobrych stosunków z sąsiadami, czy może jej przekonania nie były odosobnione?

Wprawdzie Helmut Kohl nigdy nie skorzystał z zaproszenia na zjazdy ziomkostw, ale to pod koniec jego urzędowania Bundestag podjął uchwałę o „dziejowej niesprawiedliwości” i „bezprawiu wypędzenia”. Kandydujący na kanclerza Gerhard Schröder nie zostawiał na BdV i popierających ich chadekach z CDU/CSU suchej nitki za „prowokowanie konfliktów”, żądał obcięcia dotacji dla związku i stanowczo odrzucał pomysł budowy tzw. centrum wypędzonych, ale po przejęciu władzy jako pierwszy zaszczycił zjazd wypędzonych swą obecnością, co więcej, apelował do uczestników, aby „pozwolili załatwiać rządowi” ich roszczenia „po swojemu”. Dofinansowanie BdV zamiast zmaleć, rosło wręcz skokowo: z 3,5 mln marek płaconych z państwowej kasy dwadzieścia lat temu suma ta wzrosła pod koniec kadencji Schrödera dziesięciokrotnie.

Także kanclerz Merkel początkowo wyrażała oględną dezaprobatę dla skandalicznych wypowiedzi Steinbach, lecz gdy szefowa BdV zagroziła, że w razie niespełnienia jej życzeń wystąpi z CDU i utworzy własną partię, zaczęła podkreślać, jak ceni szefową związku, jej wkład w „budowanie mostów porozumienia” i zaczęła zasiadać w pierwszym rzędzie podczas masówek BdV. Czy była to konieczność dla uniknięcia bliżej nieokreślonego, większego zła? Jaka tajemna siła kryje się pod szyldem tego nietykalnego związku i jego szefowej, której po internetowym czacie telewizji ARD aż dwie trzecie niemieckich internautów radziło, aby darowała sobie ubieganie się o członkostwo w radzie muzealnej fundacji „Ucieczki, wypędzenia i pojednania”?

Symptomatycznych „tajemnic” dotyczących BdV jest więcej. „Dokładni” Niemcy jakoś nie potrafią obliczyć, ile członków liczy ta organizacja. Sama Steinbach twierdziła, że „występuje w imieniu 2 mln Niemców”, agencja ddp podała w 2010r. (w oparciu otelefoniczny sondaż) liczbę 550 tys. członków jej związku, historyk i dziennikarz Erich Später od dawna powtarza, że jest ich „nie więcej niż 25 tys.”… Prasowy organ BdV, biuletyn „Deutscher Ostdienst” (DOD) wydawany jest w liczbie 2 tys. egzemplarzy. Zarząd związku woli o liczebności zrzeszonych dziedzicznie-„wypędzonych”, za których uchodzą dziś również dzieci, wnuki i prawnuki wysiedleńców, a także ekonomiczni imigranci z ostatnich lat, nie mówić. Równie znamienna jest wyrozumiałość politycznej elity w RFN wobec środowiska wypędzonych. Minister Genscher okrzyknięty był przez nich „zdrajcą” i „mięczakiem”, podobnie szef Bundestagu Wolfgang Thierse, który publicznie wypominał Steinbach głosowanie przeciw uznaniu granicy Niemiec z Polską, prezydent Roman Herzog, wygwizdany podczas obrad BdV, czy krytykujący Steinbach komisarz ds. rozszerzenia UE Günter Verheugen. Na apel posła CSU w Bundestagu Michaela Glosa do uczestników zjazdu śląskiego ziomkostwa o pojednanie z Polakami w duchu zawartych układów, jedna trzecia obecnych ostentacyjnie wyszła z sali, a gdy minister spraw wewnętrznych Otto Schily przypomniał ziomkom, kto przyniósł Europie śmierć i cierpienia, jeden z działaczy huknął do kamer: „Temu facetowi należy dać kopa w dupę!”… Wysiedleńcy nierzadko dawali wyraz co myślą o tych politykach, którzy akceptują historyczne realia, a mimo to nie zdobyli się choćby na ostracyzm wobec działaczy BdV.

Jak skwitował w naszej rozmowie politolog i autor książek Samuel Salzborn, „roszczenia wychodzące z tych kręgów napsuły wiele krwi, w polityce Związek Wypędzonych nie ma nic do szukania”. Choć prowokacje Steinbach & Co. trudno zliczyć, wyciągnięcia konsekwencji wobec byłej już szefowej BdV na scenie politycznej nie było. Gdy „pojednawcza” przewodnicząca wezwała Polskę i Czechy do „wypłaty odszkodowań”, zbulwersowany Günter Grass zareagował: „Pamiętam, jak z moich okolic wygnano najpierw polskich chłopów. (…) A co by było, gdyby Polacy zażądali odszkodowań za zrujnowanie ich całego kraju?”, pytał zmarły niedawno, literacki noblista, autor „Blaszanego bębenka” – według ziomków „sprzedawczyk robiący we własne gniazdo”, którego po wydaniu tej książki namawiali do emigracji. Z czasem Steinbach wyciszyła swe żądania zwrotu majątków i odszkodowań, i odcięła się oficjalnie od Pruskiego Powiernictwa, które nadało tym postulatom bieg formalnoprawny. Założyciel tej spółki komandytowej, szef Krajowego Związku Śląska Rudi Pawelka, były szef policji, rajca i szef CDU w Leverkusen, wyżalał mi się na prasowy użytek, że był to „cios w plecy”, ponieważ „Powiernictwo realizowało cele Steinbach i wcześniej wszystko było omawiane na zarządzie BdV”. Jego zdaniem, szefowa związku „sprzedała” Pruskie Powiernictwo za cenę „politycznego poparcia budowy centrum wypędzonych”.

Początkowo Steinbach chciała tylko „pomnika ofiar wypędzenia”, który z czasem rozrósł się do idei utworzenia muzeum. Najpierw miało to być tzw. centrum wypędzonych, z powołaną przez nią do tego celu Fundacją Niemieckich Wypędzonych z Ojczyzn, co notabene kanclerski minister kultury Michael Naumann określał, jako „chęć archiwizacji roszczeń”, potem powstała pierwsza, obwoźna bieda-ekspozycja pt. „Wymuszone drogi”; Steinbach chciała wystawić ją w Kościele św. Michała w Berlinie, a gdy władze kościelne jej odmówiły, zdołała pozyskać do realizacji tej – jak podkreślała posłanka SPDAngelica Schwall-Düren – „prywatnej inicjatywy” …państwowy obiekt nieopodal Bramy Brandenburskiej. Po rządowym liftingu ideę Steinbach opatrywała nazwa „widomego znaku”, wreszcie przekształciła się w popartą przez parlament muzealną fundację „Ucieczki, Wypędzenia, Pojednania”.

W konflikcie o muzealne centrum „wypędzonych” zasadniczą kwestia pozostaje walka o świadomość historyczną.

W abstrakcyjnym pojęciu uniwersalnego bezprawia ginie każda konkretna odpowiedzialność

— pisał ceniony, niemiecki socjolog Theodor Adorno. Łączenie wspólnym mianownikiem powojennego wysiedlenia Niemców z innymi tego rodzaju zdarzeniami w Europie jest wstępem do relatywizacji historii, zacieraniem różnicy między eksterminacją a eksmisją. Ze sprawców wojennej hekatomby, która spowodowała śmierć około 60 mln ludzi, Niemcy stają się poszkodowanymi i ofiarami. Równie zręcznie BdV żongluje danymi o „wypędzeniu”; ich liczba urosła już do 15 mln, czego nie potwierdza żadne miarodajne źródło, ani żaden poważny naukowiec. Działacze Związku Wypędzonych próbowali wpisać do swego towarzystwa m.in. prezydenta Horsta Köhlera, syna przesiedleńców z Besarabii do Skierbieszowa w 1942 r., jednak on sam zaprotestował przeciw nazywaniu jego rodziny wygnańcami. W RFN istnieją różnorakie ziomkostwa, w tym z „historycznych, niemieckich ziem”, de facto zagrabionych Polsce podczas zaborów, jak np. ze Schneidemühl (Piły), Tschenstohau (Częstochowy), czy Deutsche Bukowina (Bukowiny)…

Steinbach stosowała zasadę, że systematycznie powtarzane kłamstwo staje się prawdą. W jej ustach wszystko miało inny wymiar: przyczyny – mniejszy, skutki – większy. Berliński historyk Ingo Haar nazwał to po imieniu: „fałszerstwo historii”. Co gorsza, udziela się to także mediom, które powielają wykoślawione fakty i dane, w tym dotyczące exodusu Niemców. Ale, co najważniejsze, muzealna relatywizacja wysiedlenia i wynikających stąd ludzkich dramatów pozostawi w cieniu rzeczywisty obraz tragedii narodów, w tym Polski: 6 mln zabitych Polaków, 817 makabrycznie spacyfikowanych wsi, zrujnowanych miast, okrojenia terytorium naszego kraju, który per saldo stracił po wojnie więcej obszaru, niż Niemcy, wreszcie – koszmarnych konsekwencji prawie półwiecza podporządkowania ZSRR.

Ustępując po szesnastu latach z funkcji przewodniczącej BdV Steinbach oznajmiła, że wrogi stosunek Polski do jej organizacji był dla niej zrozumiały – „z tym musi liczyć się każdy szef Związku Wypędzonych”. Jej następca, 50. letni polityk bawarskiej CSU, poseł Bundestagu, monachijski prawnik Bernd Fabritius zapewnia, że nie będzie wysuwał roszczeń terytorialnych ani majątkowych, ale – jak uprzedził – związek będzie wspierał swych członków w roszczeniach indywidualnych. Widomy znak

Pod szyldem BdV następuje trzecia zmiana pokoleniowa: „zawodową wypędzoną”, córkę okupantów z Rumii zastąpi imigrant z Rumunii, który do RFN przyjechał w 1984r. mając w 18 lat, a dziś kieruje ziomkostwem Niemców siedmiogrodzkich. Pamiętam, gdy po ratyfikacji traktatów granicznego i dobrosąsiedzkiego z Polską, ówczesny sekretarz generalny BdV, urodzony już w RFN Hartmut Koschyk proponował zmianę znaczenia skrótu anachronicznej nazwy Związku Wypędzonych na Związek Pojednania (Bund der Versöhnung). Ówczesny przewodniczący Herbert Czaja odebrał mu głos. Jak stwierdził, „traktat graniczny nie jest ostateczny”.

Gdy w mojej telewizyjnej dyskusji ze Steinbach (w magazynie „Quergefragt”) pokazałem list członka BdV, który wytykał jej, że „robi karierę polityczną na plecach wysiedleńców” i wezwał ją „do jak najszybszego ustąpienia”, przewodnicząca odrzekła z uśmiechem, że na brak poparcia nie narzeka…

Dotrwała do końca, do chwili, gdy sama zdecydowała, kiedy usunie się z pierwszego planu. I, jak stwierdziła już na pożegnanie, niczego nie żałuje. Może jedynie tego, że nawtykała rządowemu pełnomocnikowi, zmarłemu niedawno Władysławowi Bartoszewskiemu, że jest „tetrykiem”, który uczepił się jej i związku. Steinbach odchodzi z poczuciem spełnienia obietnicy, że nie dopuści do odstawienia „wypędzonych” do lamusa historii. Czy w pod kierownictwem Fabritiusa w BdV zmieni się stary sposób myślenia? Jaki ton nada nowy przewodniczący związku, w którym powojennych wysiedleńców można dziś zliczyć niemalże na palcach jednej ręki? Jaką rolę wyznaczą tej quasipartii niemieccy politycy na przyszłość? Czas pokaże, będzie to w każdym razie „widomy znak” rzeczywistej polityki Niemiec, odnoszącej się bynajmniej nie tylko do historii…

autor: Piotr Cywiński

Dziennikarz, publicysta, reporter i autor książek. Specjalizuje się w problematyce międzynarodowej. Wieloletni komentator parlamentarny, akredytowany w Bonn, Brukseli i Berlinie, autor licznych wywiadów z szefami rządów państw UE, Komisji Europejskiej i NATO, a także reportaży z krajów Europy, Azji i Afryki, w tym z terenów objętych wojną, m.in. z Bałkanów i Ruandy. W latach 1989-2011 pracował w tygodniku „Wprost”, następnie był komentatorem „Uważam Rze”. Opublikował książki „Sezon na Europę” i „Koniec Europy” (napisane wspólnie z Rogerem Boyesem z „The Times”). Publikuje także w opiniotwórczej prasie zagranicznej. Obecnie jest stałym publicystą-komentatorem tygodnika „Sieci” i portalu wPolityce.pl.

http://wpolityce.pl/swiat/243469-muzeum-imienia-eriki-steinbach-jaka-role-wyznacza-quasipartii-zwiazkowi-wypedzonych-niemieccy-politycy-na-przyszlosc

This post was written by:

- who has written 1004 posts on Żywiec w sieci.


Contact the author

Napisz komentarz

*

code

Related Sites