„Solidarni” z Prezydentem Bronisławem Komorowskim

Na swoim blogu burmistrz Żywca Antoni Szlagor 7 maja wyraził swoje poparcie dla Bronisława Komorowskiego argumentując między innymi, że „Prezydent Bronisław Komorowski wiele razy nas w Żywcu odwiedzał. Wielokrotnie pomagał mi w rozwiązywaniu spraw dla naszego miasta, popierając moje działania w ministerstwach i instytucjach centralnych. Gdybym tego poparcia nie doświadczał to na pewno dzisiaj nasze miasto nie rozwijało by się tak jak obecnie .”

Mnie nie potrzebne są obietnice, jak to wielu kandydatów czyni. Mnie interesują konkrety, te które zostały i będą w przyszłości załatwione.

Dlatego 10 maja oddam głos na Prezydenta Bronisława Komorowskiego i wiem, że nie będzie to zmarnowany „ Głos”, do czego również namawiam mieszkańców Żywca i Żywiecczyzny.”

Nieco wcześniej, bo 26 lutego 2015 roku w Żywcu w obecności samorządowców, burmistrza Żywca Antoniego Szlagora oraz posła RP Sławomira Kowalskiego podpisano deklarację lojalnościową dla Prezydenta Bronisława Komorowskiego.

„Mając na uwadze dobro wspólne Rzeczypospolitej Polskiej, w uznaniu dla godnego pełnienia przez Pana Bronisława Komorowskiego roli najwyższego przedstawiciela naszego państwa, wyrażając wielki szacunek dla Jego działań na rzecz poszanowania wolności i sprawiedliwości, współdziałania władz, dialogu społecznego oraz zgodnego z zasadą pomocniczości umacniania uprawnień obywateli i ich wspólnot, deklarujemy dalsze wspieranie Jego misji w drugiej kandencji sprawowania urzędu Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Apelujemy do wszystkich, dla których zgoda narodowa jest wartością najwyższą, aby w nadchodzących wyborach wznieśli się ponad partyjne podziały i opowiedzieli się za kontynuacją misji Pana Bronisława Komorowskiego jako Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej.

Deklaracja podpisana została w obecności Posła RP Sławomira Kowalskiego.
Sygnatariusze Deklaracji: Burmistrz Żywca – Antoni Szlagor, Wójt Gminy Lipowa – Jan Góra, Wójt Gminy Gilowice – Leszek Frasunek, Wójt Gminy Jeleśnia – Marian Czarnota, Wójt Gminy Świnna – Henryk Jurasz, Wójt Gminy Ślemień- Jarosław Krzak, Wójt Gminy Węgierska Górka – Piotr Tyrlik, Wójt Gminy Czernichów – Adam Kos, Wójt Gminy Rajcza – Kazimierz Fujak, Wójt Gminy Łękawica – Tadeusz Tomiczek

Napisano wOgólnieKomentarzy (0)

Rotfeld i Sikorski w obronie Komorowskiego. Straszą „awanturnictwem i kompleksami”

Radosław Sikorski, Włodzimierz Cimoszewicz, Andrzej Olechowski, Dariusz Rosati oraz Adam Daniel Rotfeld. To zestaw pięciu byłych szefów MSZ, którzy w specjalnym liście poparli kandydaturę Bronisława Komorowskiego.
Awanturnictwo, kompleksy i konflikty powodują alienację i stawiają nas na przegranej pozycji, czego Polska doświadczyła w latach 2005-2007. Pamiętajmy o tym w obliczu zagrożenia, które nadciągnęło ze wschodu. Polityka zagraniczna musi być przewidywalna i wiarygodna – bez tego nigdy nie przyniesie efektów. Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej jest fundamentem polityki zagranicznej. Prezydent Bronisław Komorowski gwarantuje Polsce wiarygodność i skuteczność na arenie międzynarodowej. Polska zasługuje, żeby kierowali nią politycy odpowiedzialni, pozbawieni lęków i kompleksów – a tym samym skuteczni
— czytamy.
Sikorski – dziś marszałek Sejmu z nominacji Platformy Obywatelskiej – poszedł zresztą o krok dalej i udzielił obszernego wywiadu „Gazecie Wyborczej”, w którym straszy wizją przejęcia przez polityków PiS sterów polskiej dyplomacji.
Populiści z PiS pohukują na arenie międzynarodowej, by zbierać poklask w kraju. Tak było, gdy PiS rządził, tak jest, gdy jest w opozycji, i tak będzie, gdyby przejął władzę. Skończy się wielką awanturą i marginalizacją Polski
— przestrzega.
I dodaje:
Mam nadzieję, że wynik pierwszej tury wszystkich zmobilizuje, bo grozi nam wygrana kandydata partii, która jest fenomenem w Europie. Wygrała bowiem pierwszą turę, bo schowała swojego lidera
— snuje swoją wizję Sikorski.

źródło: wPolityce.pl

Napisano wOgólnieKomentarzy (0)

Mobilizują swoich w Internecie. Ujawniamy tajną instrukcję PO na debatę TVN

Dziś w stacji TVN o 19.25 odbędzie się debata prezydencka kandydatów Prawa i Sprawiedliwości Andrzeja Dudy z kandydatem PO, Bronisławem Komorowskim. Komentarze internautów, dziennikarzy i posłów, umieszczane na bieżąco – wpływają na postrzeganie jej ostatecznego wyniku. Sztabowcy Komorowskiego wysłali w tym celu specjalną instrukcję, do której dotarł portal niezalezna.pl.

Informacje są bardzo szczegółowe. Sztab informuje nawet jakie tagi zaleca do używania przy komentowaniu dyskusji:

„Podczas debaty będą używane 3 #:
1. #czasdecyzji (promowany przez TVN)
2. #debata (najpopularniejszy #)
3. #Komorowski2015 (promowany przez sztab wyborczy)”

„Zwracamy się z prośbą o pomoc w komentowaniu debaty w sieci – zwłaszcza na Twitterze i Facebooku. Po pierwszej, wygranej dla Prezydenta, debacie środowiska prawicowe na pewno się zmobilizują. Od nas zależy czy, podobnie jak w niedzielę – wygramy debatę w sieci” – piszą sztabowcy kandydata PO. Jak tłumaczą: „Każdy wpis i udostępnienie się liczy. To ostatnia debata, ostatni duży event przed ciszą wyborczą, wspólnym wysiłkiem wygramy i tę debatę”.

Współpracownicy Komorowskiego obiecują nawet przesyłanie odpowiednich materiałów, tak by „spontanicznie” umieszczane były w sieci. „Podobnie jak w niedzielę, podczas debaty będziemy na bieżąco przesyłać wiadomości sms i maile z materiałami” – czytamy w instrukcji.

Tymczasem Internauci już posługują się tagiem, który sztabowcom PO na pewno nie przypadnie do gustu: #DudaNokautuje. Jeden ze wspisów

źródło: niezależna.pl

Napisano wOgólnieKomentarzy (0)

Polemika z sekretarzem Miasta Żywiec – Wyraz arogancji czy braku kompetencji?

Przytoczmy na wstępie fragment wypowiedzi (dalej zwana Wypowiedzią) Sekretarza Miasta Żywiec:

„Art. 7 Konstytucji RP stanowi: „Organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa”. Obodowa komisja wyborcza jak każdy organ państwa może działać wyłącznie w granicach przewidzianych przepisami prawa.”

Mając szczególnie na uwadze ten przytoczony fragment wypowiedzi, przyjrzyjmy się ponownie sprawie kwestionowanego przez urzędników miasta Żywiec, prawa członków obwodowych komisji wyborczych do parafowania każdej strony protokołu głosowania sporządzonego przy użyciu systemu informatycznego. Przyjrzyjmy się także prawu urzędników jednostek samorządowych do wydawania wytycznych lub pouczeń dla obwodowych komisji wyborczych.

Obwodowe komisje wyborcze wykonują swoje zadania w oparciu o przepisy prawa kodeksu wyborczego i rozporządzeń wydanych na podstawie Kodeksu wyborczego, a także w oparciu o uchwały Państwowej Komisji Wyborczej. Przepis art. 75 § 5 Kodeksu Wyborczego określa obowiązek podpisania protokołu głosowania przez członków komisji obecnych, przy jego sporządzaniu. Nie określa ani prawa, ani obowiązku do parafowania poszczególnych stron protokołu. W świetle rozumowania zastosowanego przez Sekretarza Miasta Żywiec, Państwowa Komisja Wyborcza wskazując obowiązek parafowania wszystkich stron protokołu głosowania wykroczyłaby poza granicę prawa – oczywiście tak nie jest. Parafowanie stron jest normą ogólną, zabezpieczającą integralność podpisywanych dokumentów, parafowania jest wyrazem należytej staranności w zabezpieczeniu każdego dokumentu.

Zastosowana przez Sekretarza Miasta Żywiec argumentacja przeciw możliwości parafowania przez członków protokołu z głosowania z powołaniem się na przepis pkt. 71 ppkt.2 Uchwały Państwowej Komisji Wyborczej z dnia 9 marca 2015 r. w sprawie wytycznych dla obwodowych komisji wyborczych dotyczących zadań i trybu przygotowania oraz przeprowadzenia głosowania utworzonych w kraju w wyborach ( dalej zwana Uchwałą), jest wyrwana z jej kontekstu i kontekstu innych uchwał państwowej Komisji Wyborczej. Przepisy Uchwały rzeczywiście nie zobowiązują członków obwodowych komisji wyborczych do parafowania stron protokołu wyborczego, w przypadku sporządzania go w systemie informatycznym, jednak pod warunkiem, że stosowanie tego systemu zostało zarządzone przez Państwową Komisję Wyborczą. Zgodnie z pkt. 68 Uchwały protokół sporządza się w systemie informatycznym, zatwierdzonym do użytku, a jeśli Państwowa Komisja Wyborcza nie zarządziła stosowania systemu informatycznego protokół sporządza się ręcznie. Skoro Państwowa Komisja Wyborcza nie zarządziła dotychczas stosowania systemu informatycznego, natomiast w uchwale z dnia 20 kwietnia 2015 r. w sprawie dopuszczenia możliwości wykorzystania techniki elektronicznej w wyborach Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, zarządzonych na dzień 10 maja 2015 r. oraz określenia warunków i sposobu jej wykorzystania, dopuściła możliwość stosowania tego systemu do wsparcia w przygotowaniu protokołu głosowania, to oznacza, że „protokół sporządza się ręcznie”. Pojęcie „ręcznego sporządzenia protokołu” z użyciem narzędzi informatycznych brzmi dość paradoksalnie, dlatego dla wyjaśnienia trzeba przywołać uchwałę Państwowej Komisji Wyborczej z dnia 23 marca 2015 roku w sprawie wytycznych dla okręgowych komisji wyborczych dotyczących przygotowania i przeprowadzenia wyborów Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, zarządzonych na dzień 10 maja 2015 roku. W pkt. 7 w procedurze obowiązującej w przypadku nie zarządzenia stosowania systemu informatycznego stwierdza się: „sporządza się protokół zbiorczych wyników głosowania „ręcznie”, sumując dane z protokołów głosowania sporządzonych przez obwodowe komisje wyborcze. Dopuszczalne jest użycie w tym celu dostępnych narzędzi informatycznych”. Analogiczne zastosowanie takiego rozumienia w odniesieniu do sporządzania protokołu przez obwodowe komisje wyborcze oznacza, że wymóg „ręcznego sporządzania protokołu” przez obwodowe komisje wyborcze nie oznacza wykluczenia możliwości używania dostępnych narzędzi informatycznych. Skoro tak, to mogą używać również dostarczonego systemu informatycznego przez PKW, zgodnie z możliwością jego stosowania, potwierdzoną Uchwałą Państwowej Komisji Wyborczej z dnia 20 kwietnia 2015 r. w sprawie dopuszczenia możliwości wykorzystania techniki elektronicznej w wyborach Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, zarządzonych na dzień 10 maja 2015 r. oraz określenia warunków i sposobu jej wykorzystania.

Z kolei w uchwale Państwowej Komisji Wyborczej z dnia 23 marca 2015 roku w sprawie wytycznych dla okręgowych komisji wyborczych dotyczących przygotowania i przeprowadzenia wyborów Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, zarządzonych na dzień 10 maja 2015 roku warto zwrócić uwagę na regulacje pkt. 3. W tym punkcie, w sytuacji nie zarządzenia przez PKW stosowania systemu informatycznego, regulacje nakładają obowiązek na pełnomocnika okręgowej komisji wyborczej sprawdzenia poprawności formalnej protokołu m.in. sprawdzenia „czy są parafy wszystkich członków komisji obecnych przy sporządzaniu protokołu na każdej-poza strona z podpisami-stronie protokołu ”. Z tej regulacji Państwowej Komisji Wyborczej wynika wręcz nie prawo, a obowiązek do parafowania wszystkich stron protokołu przez członków obwodowej komisji wyborczej. Z Wypowiedzi Sekretarza urzędu Miasta wynika, że tych regulacji nie zna, pomimo że, bezpośrednio dotyczą pracowników urzędu, którzy mogą być pełnomocnikami, którzy mają obowiązek dokonywania sprawdzenia parafowania stron protokołu.

Urzędnicy Miasta niewątpliwie wykazali, że znają Wytyczne dla obwodowych komisji wyborczych tylko, dlaczego wyłącznie w zakresie obowiązków obwodowych komisji wyborczych. Dlaczego Urząd Miasta nie zna innych regulacji, m.in. regulacji pkt. 17 Uchwały i nie miał wątpliwości w związku wykonywaniem zadań przez swoich pracowników, że dotyczą one tylko przypadku zarządzenia przez Państwową Komisje Wyborczą stosowania systemu informatycznego? Kolejne pytanie brzmi, jakie przepisy uprawniły urzędników do przebywania w lokalu wyborczym podczas sporządzania protokołu? Kodeks Wyborczy wymienia poza członkami komisji tylko mężów zaufania komitetów wyborczych i międzynarodowych obserwatorów. Państwowa Komisja Wyborcza dopuściła możliwość przebywania w lokalu wyborczym również informatyków gminnych, jednak tylko w przypadku zarządzenia stosowania systemu. Jednak i w tym przypadku w świetle rozumowania przyjętego w Wypowiedzi, należałoby uznać, że Państwowa Komisja Wyborcza naruszyła prawo.

Obwodowe Komisje Wyborcze są niezależnymi organami wyborczymi, nadzór nad nimi jest ściśle określony – w żadnym zakresie nie jest w nim przewidziany udział pracowników jednostek samorządowych. Skoro tak, to nawet ustne wytyczne kierowane przez urzędników Miasta Żywiec należy uznać za przekroczenie uprawnień funkcjonariusza publicznego.

Autor: Teresa Rogalska

Napisano wNaszym zdaniem4 komentarze

Debata w TVN: Duda znokautował Komorowskiego w decydującym starciu

Konkretnie, energicznie i merytorycznie. Tak można streścić występ Andrzeja Dudy podczas debaty prezydenckiej. A Bronisław Komorowski? „Andrzej Duda to, Andrzej Duda tamto, za rządów PiS-u to, za rządów PiS-u tamto, a ja proponuję…” – tak można opisać przekaz Komorowskiego zaprezentowany w czasie debaty prezydenckiej TVN. Kandydat PiS sprawnie odpowiadał na pytania, a kiedy było trzeba, zdecydowanie odnosił się do ataków prezydenta. Komentarze internautów, które pojawiały się już w trakcie debaty, są jednoznaczne – Duda znokautował obecnego prezydenta.

Debata rozpoczęła się mocnym akcentem. Andrzej Duda wręczył Bronisławowi Komorowskiego małą flagę z logiem Platformy Obywatelskiej, aby przypomnieć, czyim kandydatem jest starający się o reelekcję prezydent. Skonfundowany Komorowski przekazał flagę… Monice Olejnik, która odstawiła ją na podłogę.

Bronisław Komorowski zachowywał się właściwie identycznie, jak w czasie debaty w TVP. Nieustannie atakował Andrzeja Dudę oraz Prawo i Sprawiedliwość, a siebie stawiał jako polityka, który dla Polski jest jedyną nadzieją. Tak samo jak w czasie niedzielnej debaty, niejednokrotnie wchodził Dudzie w słowo, dopowiadał, śmiał się, przeszkadzał. I były te same zarzuty, m.in. dotyczące in vitro oraz rzekomego blokowania etatu na Uniwersytecie Jagiellońskim. Był również atak na teścia Andrzeja Dudy – Juliana Kornhausera i przypomnienie jego wiersza o pogromie kieleckim. Komorowski próbował zaatakować Dudę już w czasie powitania, sugerując, że nie miał pewności, czy kandydat PiS weźmie udział w debacie.

Tymczasem Duda zaprezentował się dużo pewniej i swobodniej, niż w poprzednim starciu. Zdecydowanie odpowiadał zarówno na pytania dziennikarzy jak i ataki Komorowskiego. Mimo usilnych prób kandydata PO, nie dał się wyprowadzić z równowagi, aby ostatecznie przejąć inicjatywę.

W ostatniej rundzie, kiedy pytania na temat polityki zagranicznej zadawała Justyna Pochanke, Bronisław Komorowski zaczął mówić o gołębiu. – No prawie gołąb, a jeszcze niedawno jastrząb, chciał wysyłać polskie wojska na Ukrainę – powiedział o Dudzie. – Nie gołąb, tylko gong, panie prezydencie – zwróciła uwagę Pochanke, bo właśnie wybrzmiał gong, sygnalizujący upływ czasu przewidzianego na wypowiedź.

Po zakończeniu debaty Duda jako pierwszy podszedł do Justyny Pochanke i pocałował ją w rękę. Komorowski dopiero po chwili dołączył do pożegnania.

źródło: niezależna.pl

zdjęcie: TVN24

Napisano wOgólnieKomentarzy (0)

Ruch Kontroli Wyborów

Polecamy filmik z Ruchu Kontroli Wyborów:

http://www.stopfalszowaniuwyborow.pl/p/blog-page_11.html

Napisano wOgólnieKomentarzy (0)

Sekretarz Miasta Żywiec Tomasz Buś odpowiada na nasz artykuł z 16 maja

Sekretarz Miasta Żywiec Tomasz Buś odpowiada  na artykuł, który pojawił się w „Żywiec w sieci”  16 maja „Wytyczne urzędników wobec członków komisji wyborczych w Żywcu:

„Zgodnie z art. 152 § 2 Kodeksu wyborczego każda obwodowa komisja wyborcza jest organem wyborczym. W sensie prawnym komisja taka nie jest zbiorem obywateli, lecz jednym kolegialnym organem, który posiada określony skład osobowy. Art. 7 Konstytucji RP stanowi: „Organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa”. Obodowa komisja wyborcza jak każdy organ państwa może działać wyłącznie w granicach przewidzianych przepisami prawa. Innymi słowy, jeżeli dany przepis prawa nie wskazuje wprost określonego rodzaju postępowania, to komisja w taki sposób postąpić nie może. Nie obowiązuje tu zasada: „Co nie jest prawem zakazane to jest dozwolone”, lecz zasada: „Co nie jest prawem przewidziane to jest zakazane”. Odnosząc się do kwestii parafowania protokołu głosowania to przepis pkt. 71 ppkt. 2 Wytycznych dla obwodowych komisji wyborczych dotyczących zadań i trybu przygotowania oraz przeprowadzenia głosowania utworzonych w kraju w wyborach Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, zarządzonych na dzień 10 maja 2015 roku przewiduje parafowanie protokołu wyłącznie w sytuacji, kiedy protokół ten został sporządzony ręcznie. Dlatego też obwodowa komisja wyborcza, jako organ wyborczy – działający na podstawie i w granicach prawa – nie może samodzielnie domniemywać swojego uprawnienia do parafowania protokołu sporządzonego przy pomocy sytemu informatycznego. „

„Powyższe nie stoi na przeszkodzie, aby mężowie zaufania oraz zainteresowani członkowie komisji otrzymali kopię protokołu głosowania potwierdzoną za zgodność z oryginałem, parafowaną na każdej stronie przez przewodniczącego danej komisji. Takie rozwiązanie stosowane było z powodzeniem podczas głosowania w dniu 10 maja 2015 roku i zapewnione będzie w dniu ponownego głosowania, przypadającego na dzień 24 maja 2015 roku.”

Napisano wZ miasta ŻywcaKomentarzy (0)

Budowa żywieckiej obwodnicy i mostu na finiszu

Na swoich stronach Zarząd Dróg Wojewódzkich w Katowicach informuje o spotkaniu, które było poświęcone budowie „obwodnicy” i mostu na Sole. Płyta nowego mostu na Sole została podwieszona do stalowych łuków. Trwają przygotowania do ostatecznej regulacji podwieszenia, co zostanie wykonane po przeprowadzeniu szczegółowych badań jego geometrii. Kończą się także przygotowania do zabezpieczenia antykorozyjnego mostu. Próbne obciążenie jego ustroju nośnego, planowane jest na 22 czerwca br., już po ułożeniu nawierzchni bitumicznej. Według konsorcjum Rubau i Rubau wszystkie prace przy budowie mostu zakończą się na przełomie czerwca i lipca br. Zakończenie budowy nie jest równoznaczne z oddaniem do użytku nowej drogi i mostu. Procedury związane z odbiorem mogą trwać kilka tygodni.

Przypomnijmy, że pierwotnie inwestycja miała zakończyć się 15 listopada 2014 r. Kilka tygodni temu konsorcjum Rubau i Rubau wypowiedziało umowę z głównym podwykonawcą, firmą KPRM. Rubau i Rubau podpisało nowe umowy z podwykonawcami KPRM. Według Zarządu Dróg Wojewódzkich w Katowicach wszystkie faktury za wykonane prace zostały zapłacone. Z informacji jakie docierają do ZDW w Katowicach, KPRM jest winien swym podwykonawcom i dostawcom ok. 1,8 mln zł. Stefan Assanowicz, prezes Rubau Polska poinformował, że konsorcjum spłaciło wszystkie swe zobowiązania wobec KPRM wynikające z umowy na podwykonawstwo.

Mamy 15 maja 2015 a most nie jest skończony. Ludzie pytają kiedy będzie wybudowany most na Sole, bo mamy duże straty w obrotach. Straciliśmy dużo klientów po zamknięciu mostu. Burmistrz nie chce słyszeć o obniżeniu podatków dla handlowców. Jak długo mamy stać w korkach- mówią. Należałoby się też zastanowić, ile firm brało udział w budowie tego mostu oraz „obwodnicy”? Póki co to na tablicy widnieje napis Budujemy dla Was….. Jedno jest pewne, że istniała możliwość budowy mostu obok istniejącego i potem przesunięcia go w poprzek, jak potwierdził to pan Dittrich z firmy grv Ingenieure im Bauwesen z Hanoweru.

Ten sposób budowy dał by możliwość dalszej przeprawy pojazdów starym mostem do chwili wybudowania nowego. Burmistrz Żywca do dnia dzisiejszego uważa za absurdalny pomysł aby budować w ten sposób most, tylko czy na pewno nie można było budować inaczej? Czy nie wystarczyło na etapie projektu powiedzieć, że budowa ma wyglądać tak a nie inaczej?

Napisano wOgólnie2 komentarze

Wytyczne urzędników wobec członków komisji wyborczych w Żywcu

W Obwodowej Komisji Wyborczej w Żywcu pojawiły się ustne wytyczne urzędników wobec członków komisji wyborczych, aby ci nie parafowali wszystkich stron protokołu wydrukowanego z komputera, a jedynie złożyli swe podpisy na jego ostatniej stronie. Zakaz ten – mający miejsce również w innych obwodach, m.in. warszawskich – uzasadniano przekonaniem, że parafki mogłyby uniemożliwić odczytanie kodów kreskowych oraz że kody te są wystarczającym zabezpieczeniem przed fałszerstwem.
Należy zwrócić tutaj uwagę na fakt, że wyniki wyborów znajdują się na przedostatniej stronie protokołu, co w praktyce oznacza, że strona ta będzie jedynie czystym wydrukiem z komputera bez pieczęci czy podpisu. Zatem w przypadku awarii systemu lub celowego fałszowania danych, nie będzie żadnego dowodu, że dokument ten jest w pełni tym samym, który został przez komisję wydany.
Zwłaszcza, że protokół komisji sporządzony ręcznie, zanim dane zostały wprowadzone do komputera, jest wedle pkt. 69.1 „Wytycznych dla Obwodowych Komisji Wyborczych” (uchwała Państwowej Komisji Wyborczej z 9 marca 2015) zaledwie „projektem protokołu głosowania”, nie posiadającym żadnej mocy prawnej. Nie będzie on mógł zatem posłużyć jako ewentualny środek dowodowy w sądzie. Natomiast argument odnośnie mocy zabezpieczającej kodu kreskowego wydaje się być – w obliczu dzisiejszych możliwości technicznych – aż nie na miejscu. Jednocześnie po obu stronach kodu znajduje się wystarczająca ilość miejsca, by podpisy bądź parafki członków komisji zostały na protokole umieszczone w sposób nie utrudniający odczytanie kodu kreskowego.
Najistotniejszą jednak kwestią jest fakt, że owe urzędowe wytyczne odnośnie podpisywania jedynie ostatniej strony protokołu, bądź zakazu parafowania czy podpisywania pozostałych jego stron, nie mają żadnej podstawy prawnej. Pkt. 70 „Wytycznych” mówi:
„Protokół głosowania, w dwóch egzemplarzach, podpisują wszyscy członkowie komisji obecni przy jego sporządzeniu(…).”
Zaś pkt. 71:
„W przypadku komisji, w których protokół został sporządzony ręcznie, wszyscy członkowie komisji obecni przy jego sporządzeniu parafują wszystkie strony protokołu (poza stroną na której składane są podpisy członków komisji).”
Z przepisu tego wynika zatem, że PKW wprawdzie nie nakazuje parafowania wszystkich stron protokołu komputerowego – wymóg ten dotyczy jedynie protokołu sporządzonego ręcznie – , ale i parafowania takiego nie zakazuje. Powołując się na funkcję gwarancyjną prawa – zapewniającą ochronę jednostki przed arbitralną ingerencją władzy publicznej w prawa jednostki – jeżeli określone postępowanie nie jest w sposób wyraźny zakazane, to jest ono dozwolone. Zgodnie z zasadą legalizmu natomiast, władza publiczna może działać jedynie w oparciu o istniejące normy prawne, wskazując przy tym podstawę prawną działań, które podejmuje. Podstawy tej do zakazania parafowania wszystkich stron protokołu po prostu tutaj brak. Urzędnik nie może powołać się także na interpretację rozszerzającą przepisu „Wytycznych”, gdyż ta przysługuje – zgodnie rzymską maksymą argumentum a maiori ad minus: cuius est condere eius interpretari – jedynie organowi owy przepis ustanawiającemu lub sądownictwu.

Napisano wOgólnieKomentarzy (0)

Muzeum imienia Eriki Steinbach. Jaką rolę wyznaczą quasipartii – Związkowi Wypędzonych niemieccy politycy na przyszłość?

Jeśli ktoś sądzi, że damy się odstawić do lamusa historii, że da się kształtowaćprzyszłość Europy bez nas, ten się grubo myli

— zapowiedziała Erika Steinbach w 1998r., gdy została szefową Związku Wypędzonych (BdV) i, co trzeba przyznać, słowa dotrzymała.

Zostawi po sobie w centrum Berlina własny pomnik, stałą ekspozycję, która po wsze czasy upamiętni powojenne wysiedlenia Niemców.

To jest i będzie pani sukces

— chwaliła przewodniczącą BdV Angela Merkel w chwili uroczystego rozpoczęcia adaptacji budynku Deutschlandhaus na centrum wystawowe.

Gromadzona tam dokumentacja pn. „Ucieczka, wypędzenia i pojednanie“ ma być powszechnie udostępniona w przyszłym roku. Wczoraj, na pożegnanie 72. letniej Steinbach, która de facto przekazała kierownictwo w BdV swemu następcy w listopadzie ubiegłego roku, kanclerz Niemiec podkreśliła z uznaniem jej determinację i zasługi „w walce o sprawy wypędzonych”, przez co „stała się nawet obiektem szykan”. Aby był wilk syty i owca cała, należało oczywiście napomknąć o dwóch kwestiach: pierwszej, że „wypędzenia były bezprawiem”, co Merkel zaznaczyła podczas wczorajszego przyjęcia w Związku Wypędzonych, i drugiej, o budowaniu mostów porozumienia i pojednania przez ziomkostwa z tymi krajami, które tego bezprawia się dopuściły… Tej drugiej kwestii kanclerz wczoraj akurat nie poruszyła, zrobiła to notabene podczas inauguracji prac adaptacyjnych w Deutschlandhaus; jak zapowiedziała, jej rząd będzie przywiązywał wagę, aby muzeum „służyło pojednaniu”.

„Przypominając o ucieczce i wypędzeniu 14 milionów Niemców nigdy nie wolno zapomnieć, że nie doszłoby do nich bez narodowego socjalizmu”, który przyniósł „wojnę i zniszczenie, niewyobrażalną przemoc i wyrwę cywilizacyjną – holokaust”, nawiązała kanclerz Merkel w siedzibie przyszłego muzeum. Jak mawiają Niemcy, „so weit, so gut” – na razie w porządku, jednak tylko pozornie. Rdzeń wystawy stanowić będzie ilustracja wysiedlenia Niemców z Europy środkowo-wschodniej po 1945r., którą niejako uzupełni część dotycząca wymuszonej migracji innych narodów. I to można uznać za kolejny sukces Steinbach: niezależnie od eufemistycznego przypominania Merkel o „narodowym-socjalizmie”, powojenny dramat Niemców będzie wpisany w kontekst niwelujący różnice między przyczynami, sprawcami, skutkami i ofiarami.

Co znamienne, rozpoczęcie prac na budowie nowego muzeum w Berlinie nastąpiło trzy miesiące przed wyborami do niemieckiego parlamentu (Bundestagu). Członkowie ziomkostw to z reguły wyborcy chadeckich partii CDU/CSU. Posłanka Steinbach doskonale wiedziała jak grać kartą. Wszystkie najważniejsze obietnice i polityczne decyzje dotyczące jej zamierzeń zapadały właśnie tuż przed i po kolejnych wyborach. Związek Wypędzonych pod jej kierownictwem (i poprzedników) stał się w Niemczech quasipartią, z którą liczyli się wszyscy. Szefowa BdV bynajmniej nie kryła, co stanowi jej „atu” w grze politycznej: przepytywała poszczególne partie, co sądzą o jej żądaniach, aby wskazywać ziomkom na kogo mają oddawać głosy i od kogo egzekwować uzyskane przyrzeczenia.

Skąd się wzięła ta, jak kiedyś charakteryzował Steinbach, „pani Nikt, nazywana przez frakcyjnych kolegów maskotką prawicowców”? Na te opinię wpłynął m.in. jej „słaby” wzrok, nie sięgający przeszłości Niemiec sprzed 1945 r., oraz osobliwa interpretacja skutków wojny. Steinbach jest córką okupantów, urodziła się na terenie podbitej Polski w Rumii, lecz w swym cv konsekwentnie wpisuje Rahmel/Westpreussen. Gdy trzy miesiące przed wkroczeniem Armii Czerwonej jej matka uciekła stamtąd z córkami do Szlezwika-Holsztynu, Erika przeżywała właśnie drugą wiosnę. Dorosła Steinbach nigdy nie czuła tęsknoty, ani potrzeby odwiedzenia tych stron. O Rahmel przypomniała sobie dopiero po objęciu szefostwa w BdV. Już w pierwszym wystąpieniu w nowej roli zażądała „zwrotu majątków lub wypłaty odszkodowań dla wypędzonych”, np. poprzez „rozdanie poszkodowanym przez Polski rząd terenów państwowych”.

Podobnych dezyderatów miała więcej. Przedstawiła je chylącemu się ku upadkowi kanclerzowi Helmutowi Kohlowi, który stanął przed dylematem: albo wplącze się w konflikt ponadgraniczny, albo straci poparcie elektoratu z kręgów BdV. Kohl wybrał przychylność ziomków i dowartościował ich uchwałą potępiającą „bezprawie wypędzenia”, notabene przyjętą przez Bundestag dzięki milczeniu opozycji, również unikającej zatargu z wysiedleńcami. Nie uchroniło go to od wyborczej klęski, wywołało natomiast tak ostre reakcje za granicą, że przewodnicząca Bundestagu Rita Süssmuth musiała pofatygować się do Warszawy, aby ostudzić rozgrzane emocje.

Ale mleko zostało już rozlane. Tym bardziej, że uchwałę Bundestagu poprzedziły inne fakty, od odrzucenia przez BdV na zjeździe w Berlinie traktatów granicznego i dobrosąsiedzkiego z Polską, które ziomkostwa określiły jako „największą amputację Niemiec w ich dziejach” i „zdradę”, po rozsyłanie tysięcy listów roszczeniowych do adresatów na byłych terenach III Rzeszy.

Wbrew upowszechnianej opinii, „pani Nikt” nie była osobą bez znaczenia. Oprócz mandatu posłanki Bundestagu i kierowania Związkiem Wypędzonych, była członkiemzarządu Krajowego Stowarzyszenia Prus Zachodnich, zarządu federalnego CDU (partii Merkel), zarządu Instytutu Goethego kształtującego obraz Niemiec za granicą, rady telewizji publicznej, powierzono jej też przewodnictwo w parlamentarnej Komisji Praw Człowieka.

Wprawdzie Steinbach osobiście nie przyklejała znaczków na listach do mieszkańców na terenie Polski i Czech, jednak to z jej ust wychodziły zapewnienia, że „BdV nigdy nie zrzeknie się zwrotu własności i odszkodowań dla wypędzonych”. Domagała się także od rządu RFN uzależnienia poparcia dla krajów kandydujących do UE od unieważnienia wywłaszczeń, oraz uczynienia zadości „pokrzywdzonym Niemcom”, w tym „byłym więźniom i pracownikom przymusowym”. Za ilustrację rewindykacyjnych nadziei rozbudzonych przez Steinbach mogą służyć np. listy, opublikowane m.in. przez dziennik „Die Welt”: Siegfried Schulz z Grafschaft napisał, że „Polska otrzymała mocą Traktatu Wersalskiego tereny niemieckie, a w 1920r. anektowała obszary Rosji i Ukrainy, które musiała zwrócić w 1945 r., a potem anektowała Gdańsk”…, zaś Johannes Geiger z Norymbergii wywodził: jeśli Polska chce być przyjęta do UE, musi „uznać prawa do bezwarunkowego powrotu wszystkich wypędzonych, do ich własności, do należytego odszkodowania, i ukarać sprawców wypędzenia”. Jeden z czytelników „Berliner Zeitung” konstatował: „Wszystko jest kwestią czasu. Pokonanie podziału Niemiec już stało się faktem, koniec z końcem także Gdańsk, Katowice, czy Królewiec będą miały niemieckie kody pocztowe”.

Oficjalnie szefowa BdV zaprzeczała, jakoby jej związek miał coś wspólnego ze skrajną prawicą i neonazistami. Jednak, jak wykazały długo blokowane przez Steinbach (rzekomo „z braku środków”), wiwisekcje życiorysów jego działaczy, jedna trzecia miała nazistowską przeszłość. Pierwszy szef tej organizacji Hans Krüger uczestniczył w Puczu Monachijskim, a później w Chojnicach skazywał na śmierć Polaków za łamanie rygorów okupacji. Także dzisiaj niektórzy aktywiści BdV znajdują się pod lupą Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji. Był wśród nich zastępca Steinbach Paul Latussek – prelegent neonazistów, autor skrajnieprawicowej gazety „Nation und Europa”, który zasiadał nawet w Radzie Wypędzonych przy Federalnym Ministerstwie Spraw Wewnętrznych w Berlinie. Eksponowane funkcje stracił dopiero po wyroku sądowym za podżeganie do nienawiści i antysemityzm. Z tego samego powodu skreślono go także z listy wykładowców Uniwersytetu w Ilmenau.

Przykładami powiązań BdV ze skrajną prawicą i neonazistami można rzucać jak z rękawa. Część wysłanych do Polski i Czech listów napisano na firmówkach ziomkostwa Niemców Sudeckich – rzecz jasna, później okazało się, że „bez wiedzy związku”, to znów Saksoński Związek Ślązaków przemaszerował przez Drezno u boku skrajnie prawicowych partii NPD i Republikanów – i w tym przypadku była to „inicjatywa prywatna”… Szerzenie ideałów z brunatnej niszy zarzucono m.in. gazetom „Der Schlesier”, „Ostpreussenblatt”, „Junge Freiheit”, czy periodykom „Witiko-Brief” i „Fritz” – Niemców Sudeckich i Ziomkostwa Młodzieży Prus Wschodnich. Jak bez owijania w bawełnę przyznała gazeta „Deutsche Stimme” – organ narodowców z NPD, dla realizacji politycznych celów tej partii organizacje wypędzonych „odgrywają pierwszoplanową rolę”.

Jak mawiał Ernest Hemingway, szczęście to dobre zdrowie i słaba pamięć. Zdrowia Erice Steinbach nie brakowało, z pamięcią – gorzej, więc musi być szczęśliwa, czego nie można powiedzieć o tych, którzy pamiętają jej liczne impertynenckie i aroganckie wypowiedzi. Np. obarczenie Polski współwiną za II wojnę światową, supozycje, że dzięki klęsce Hitlera „spełniły się dawne życzenia Polaków o wypędzeniu Niemców”, szydzenie z „niezmordowanych Polaków”, którzy „pomogli w rozreklamowaniu idei muzeum wypędzonych”, bezczelne uwagi, że Polakom nic do tego, bo też „nie konsultują” z Niemcami zabudowy Warszawy, czy porównanie rządu Jarosława Kaczyńskiego do neonazistów. Na marginesie, Steinbach zaatakowała premiera RP w ten niewybredny sposób akurat w chwili, gdy w Berlinie po raz pierwszy obradowały wspólnie prezydia naszych parlamentów. Czy liczyła na zerwanie rozmów przez polską stronę? Gdy przewodniczący niemiecko-polskiej grupy parlamentarnej Markus Meckel (SPD) wezwał ją do przeproszenia Polaków za tę „skandaliczną, szkalującą wypowiedź”, Steinbach odparowała: „Nawet we śnie nie wpadłoby mi to do głowy”.

Powstały w 1957 r. Związek Wypędzonych ma spory wkład w integrację przesiedleńców na zachodzie Niemiec, jednak jego działalność nie skończyła się na pomocy i pielęgnowaniu tradycji. BdV stał się politycznym mutantem, wywierającym niekiedy demolujący wpływ na stosunki zagraniczne RFN. Sama Steinbach nie niwelowała, lecz utrwalała dawne uprzedzenia, i nie ułatwiła, lecz utrudniała proces pojednania. Ale według niemieckich mediów, Polacy popadli w jakąś fobię na punkcie szefowej BdV. „Co Polacy mają przeciw tej kobiecie?”, pytał sam siebie bulwarowy Bild i odpowiadał na użytek czytelników, że była przecież „wypędzoną”, a mimo to „stara się o porozumienie z Polską, Czechami i innymi krajami”…

Czy niemieckim komentatorom nie chciało się sięgnąć do źródeł, czy też świadomie uczestniczyli w prokreacji wizerunku Steinbach, opartego na hipokryzji i kłamstwach? Już były szef dyplomacji Hans-Dietrich Genscher, zirytowany wypowiedziami Steinbach, ostrzegał: „Polacy i Czesi mają starać się o świadectwo dojrzałości w… Związku Wypędzonych. U naszych sąsiadów mnożą się pytania o cele niemieckiej polityki europejskiej” (…), „z trudem zdobyte zaufanie przez Niemców jest drogocenne, ale i bardzo kruche”. Następca Genschera, Klaus Kinkel określił wręcz postulaty ziomkostw jako „kawałek sztuki z domu wariatów”, zaś rzecznik frakcji liberałów z FDP w Bundestagu Max Stadler wytykał Steinbach „dezawuowanie niemieckiej polityki zagranicznej”. Wiceprzewodnicząca Bundestagu Antje Vollmer (Zieloni) upominała: „Wypędzeni chcą czerpać korzyści z procesu pojednania, a sami mu szkodzą” i otwarcie żądała odebrania BdV „wyjątkowego statusu”. Poseł lewicy (SPD) Freimut Duve uznał dotacje państwa dla tej organizacji za „szyderstwo z polityki pojednania z Polską”, a rzecznik socjaldemokratów w Bundestagu Gert Weisskirchen komentował wprost: „Steinbach przesuwa odpowiedzialność za zbrodnie (…) na Polaków, których kraj został zniszczony, a których obok Żydów naziści przeznaczyli do zagłady”. Według Renate Künast, dawniej szefowej frakcji Zielonych, „upamiętnienie wypędzenia nie powinno nastąpić w Berlinie, skąd wyszła wojna, lecz w Polsce lub w Czechach”, aby „przyczyny wysiedlenia Niemców umiejscowić we właściwym kontekście: ludobójstwa na Żydach, Sinti i Romach, jak też części polskiej i rosyjskiej ludności”.

Podobnych opinii mógłbym przytoczyć wiele. W tym kontekście rodzi się pytanie, czy oficjalnie potępiany Związek Wypędzonych nie stanowił dla rządzących parawanu, by pod pretekstem wyborczej konieczności móc realizować wspólne cele polityczne? Ergo, czy destrukcyjna działalność Eriki Steinbach była ważniejsza od dobrych stosunków z sąsiadami, czy może jej przekonania nie były odosobnione?

Wprawdzie Helmut Kohl nigdy nie skorzystał z zaproszenia na zjazdy ziomkostw, ale to pod koniec jego urzędowania Bundestag podjął uchwałę o „dziejowej niesprawiedliwości” i „bezprawiu wypędzenia”. Kandydujący na kanclerza Gerhard Schröder nie zostawiał na BdV i popierających ich chadekach z CDU/CSU suchej nitki za „prowokowanie konfliktów”, żądał obcięcia dotacji dla związku i stanowczo odrzucał pomysł budowy tzw. centrum wypędzonych, ale po przejęciu władzy jako pierwszy zaszczycił zjazd wypędzonych swą obecnością, co więcej, apelował do uczestników, aby „pozwolili załatwiać rządowi” ich roszczenia „po swojemu”. Dofinansowanie BdV zamiast zmaleć, rosło wręcz skokowo: z 3,5 mln marek płaconych z państwowej kasy dwadzieścia lat temu suma ta wzrosła pod koniec kadencji Schrödera dziesięciokrotnie.

Także kanclerz Merkel początkowo wyrażała oględną dezaprobatę dla skandalicznych wypowiedzi Steinbach, lecz gdy szefowa BdV zagroziła, że w razie niespełnienia jej życzeń wystąpi z CDU i utworzy własną partię, zaczęła podkreślać, jak ceni szefową związku, jej wkład w „budowanie mostów porozumienia” i zaczęła zasiadać w pierwszym rzędzie podczas masówek BdV. Czy była to konieczność dla uniknięcia bliżej nieokreślonego, większego zła? Jaka tajemna siła kryje się pod szyldem tego nietykalnego związku i jego szefowej, której po internetowym czacie telewizji ARD aż dwie trzecie niemieckich internautów radziło, aby darowała sobie ubieganie się o członkostwo w radzie muzealnej fundacji „Ucieczki, wypędzenia i pojednania”?

Symptomatycznych „tajemnic” dotyczących BdV jest więcej. „Dokładni” Niemcy jakoś nie potrafią obliczyć, ile członków liczy ta organizacja. Sama Steinbach twierdziła, że „występuje w imieniu 2 mln Niemców”, agencja ddp podała w 2010r. (w oparciu otelefoniczny sondaż) liczbę 550 tys. członków jej związku, historyk i dziennikarz Erich Später od dawna powtarza, że jest ich „nie więcej niż 25 tys.”… Prasowy organ BdV, biuletyn „Deutscher Ostdienst” (DOD) wydawany jest w liczbie 2 tys. egzemplarzy. Zarząd związku woli o liczebności zrzeszonych dziedzicznie-„wypędzonych”, za których uchodzą dziś również dzieci, wnuki i prawnuki wysiedleńców, a także ekonomiczni imigranci z ostatnich lat, nie mówić. Równie znamienna jest wyrozumiałość politycznej elity w RFN wobec środowiska wypędzonych. Minister Genscher okrzyknięty był przez nich „zdrajcą” i „mięczakiem”, podobnie szef Bundestagu Wolfgang Thierse, który publicznie wypominał Steinbach głosowanie przeciw uznaniu granicy Niemiec z Polską, prezydent Roman Herzog, wygwizdany podczas obrad BdV, czy krytykujący Steinbach komisarz ds. rozszerzenia UE Günter Verheugen. Na apel posła CSU w Bundestagu Michaela Glosa do uczestników zjazdu śląskiego ziomkostwa o pojednanie z Polakami w duchu zawartych układów, jedna trzecia obecnych ostentacyjnie wyszła z sali, a gdy minister spraw wewnętrznych Otto Schily przypomniał ziomkom, kto przyniósł Europie śmierć i cierpienia, jeden z działaczy huknął do kamer: „Temu facetowi należy dać kopa w dupę!”… Wysiedleńcy nierzadko dawali wyraz co myślą o tych politykach, którzy akceptują historyczne realia, a mimo to nie zdobyli się choćby na ostracyzm wobec działaczy BdV.

Jak skwitował w naszej rozmowie politolog i autor książek Samuel Salzborn, „roszczenia wychodzące z tych kręgów napsuły wiele krwi, w polityce Związek Wypędzonych nie ma nic do szukania”. Choć prowokacje Steinbach & Co. trudno zliczyć, wyciągnięcia konsekwencji wobec byłej już szefowej BdV na scenie politycznej nie było. Gdy „pojednawcza” przewodnicząca wezwała Polskę i Czechy do „wypłaty odszkodowań”, zbulwersowany Günter Grass zareagował: „Pamiętam, jak z moich okolic wygnano najpierw polskich chłopów. (…) A co by było, gdyby Polacy zażądali odszkodowań za zrujnowanie ich całego kraju?”, pytał zmarły niedawno, literacki noblista, autor „Blaszanego bębenka” – według ziomków „sprzedawczyk robiący we własne gniazdo”, którego po wydaniu tej książki namawiali do emigracji. Z czasem Steinbach wyciszyła swe żądania zwrotu majątków i odszkodowań, i odcięła się oficjalnie od Pruskiego Powiernictwa, które nadało tym postulatom bieg formalnoprawny. Założyciel tej spółki komandytowej, szef Krajowego Związku Śląska Rudi Pawelka, były szef policji, rajca i szef CDU w Leverkusen, wyżalał mi się na prasowy użytek, że był to „cios w plecy”, ponieważ „Powiernictwo realizowało cele Steinbach i wcześniej wszystko było omawiane na zarządzie BdV”. Jego zdaniem, szefowa związku „sprzedała” Pruskie Powiernictwo za cenę „politycznego poparcia budowy centrum wypędzonych”.

Początkowo Steinbach chciała tylko „pomnika ofiar wypędzenia”, który z czasem rozrósł się do idei utworzenia muzeum. Najpierw miało to być tzw. centrum wypędzonych, z powołaną przez nią do tego celu Fundacją Niemieckich Wypędzonych z Ojczyzn, co notabene kanclerski minister kultury Michael Naumann określał, jako „chęć archiwizacji roszczeń”, potem powstała pierwsza, obwoźna bieda-ekspozycja pt. „Wymuszone drogi”; Steinbach chciała wystawić ją w Kościele św. Michała w Berlinie, a gdy władze kościelne jej odmówiły, zdołała pozyskać do realizacji tej – jak podkreślała posłanka SPDAngelica Schwall-Düren – „prywatnej inicjatywy” …państwowy obiekt nieopodal Bramy Brandenburskiej. Po rządowym liftingu ideę Steinbach opatrywała nazwa „widomego znaku”, wreszcie przekształciła się w popartą przez parlament muzealną fundację „Ucieczki, Wypędzenia, Pojednania”.

W konflikcie o muzealne centrum „wypędzonych” zasadniczą kwestia pozostaje walka o świadomość historyczną.

W abstrakcyjnym pojęciu uniwersalnego bezprawia ginie każda konkretna odpowiedzialność

— pisał ceniony, niemiecki socjolog Theodor Adorno. Łączenie wspólnym mianownikiem powojennego wysiedlenia Niemców z innymi tego rodzaju zdarzeniami w Europie jest wstępem do relatywizacji historii, zacieraniem różnicy między eksterminacją a eksmisją. Ze sprawców wojennej hekatomby, która spowodowała śmierć około 60 mln ludzi, Niemcy stają się poszkodowanymi i ofiarami. Równie zręcznie BdV żongluje danymi o „wypędzeniu”; ich liczba urosła już do 15 mln, czego nie potwierdza żadne miarodajne źródło, ani żaden poważny naukowiec. Działacze Związku Wypędzonych próbowali wpisać do swego towarzystwa m.in. prezydenta Horsta Köhlera, syna przesiedleńców z Besarabii do Skierbieszowa w 1942 r., jednak on sam zaprotestował przeciw nazywaniu jego rodziny wygnańcami. W RFN istnieją różnorakie ziomkostwa, w tym z „historycznych, niemieckich ziem”, de facto zagrabionych Polsce podczas zaborów, jak np. ze Schneidemühl (Piły), Tschenstohau (Częstochowy), czy Deutsche Bukowina (Bukowiny)…

Steinbach stosowała zasadę, że systematycznie powtarzane kłamstwo staje się prawdą. W jej ustach wszystko miało inny wymiar: przyczyny – mniejszy, skutki – większy. Berliński historyk Ingo Haar nazwał to po imieniu: „fałszerstwo historii”. Co gorsza, udziela się to także mediom, które powielają wykoślawione fakty i dane, w tym dotyczące exodusu Niemców. Ale, co najważniejsze, muzealna relatywizacja wysiedlenia i wynikających stąd ludzkich dramatów pozostawi w cieniu rzeczywisty obraz tragedii narodów, w tym Polski: 6 mln zabitych Polaków, 817 makabrycznie spacyfikowanych wsi, zrujnowanych miast, okrojenia terytorium naszego kraju, który per saldo stracił po wojnie więcej obszaru, niż Niemcy, wreszcie – koszmarnych konsekwencji prawie półwiecza podporządkowania ZSRR.

Ustępując po szesnastu latach z funkcji przewodniczącej BdV Steinbach oznajmiła, że wrogi stosunek Polski do jej organizacji był dla niej zrozumiały – „z tym musi liczyć się każdy szef Związku Wypędzonych”. Jej następca, 50. letni polityk bawarskiej CSU, poseł Bundestagu, monachijski prawnik Bernd Fabritius zapewnia, że nie będzie wysuwał roszczeń terytorialnych ani majątkowych, ale – jak uprzedził – związek będzie wspierał swych członków w roszczeniach indywidualnych. Widomy znak

Pod szyldem BdV następuje trzecia zmiana pokoleniowa: „zawodową wypędzoną”, córkę okupantów z Rumii zastąpi imigrant z Rumunii, który do RFN przyjechał w 1984r. mając w 18 lat, a dziś kieruje ziomkostwem Niemców siedmiogrodzkich. Pamiętam, gdy po ratyfikacji traktatów granicznego i dobrosąsiedzkiego z Polską, ówczesny sekretarz generalny BdV, urodzony już w RFN Hartmut Koschyk proponował zmianę znaczenia skrótu anachronicznej nazwy Związku Wypędzonych na Związek Pojednania (Bund der Versöhnung). Ówczesny przewodniczący Herbert Czaja odebrał mu głos. Jak stwierdził, „traktat graniczny nie jest ostateczny”.

Gdy w mojej telewizyjnej dyskusji ze Steinbach (w magazynie „Quergefragt”) pokazałem list członka BdV, który wytykał jej, że „robi karierę polityczną na plecach wysiedleńców” i wezwał ją „do jak najszybszego ustąpienia”, przewodnicząca odrzekła z uśmiechem, że na brak poparcia nie narzeka…

Dotrwała do końca, do chwili, gdy sama zdecydowała, kiedy usunie się z pierwszego planu. I, jak stwierdziła już na pożegnanie, niczego nie żałuje. Może jedynie tego, że nawtykała rządowemu pełnomocnikowi, zmarłemu niedawno Władysławowi Bartoszewskiemu, że jest „tetrykiem”, który uczepił się jej i związku. Steinbach odchodzi z poczuciem spełnienia obietnicy, że nie dopuści do odstawienia „wypędzonych” do lamusa historii. Czy w pod kierownictwem Fabritiusa w BdV zmieni się stary sposób myślenia? Jaki ton nada nowy przewodniczący związku, w którym powojennych wysiedleńców można dziś zliczyć niemalże na palcach jednej ręki? Jaką rolę wyznaczą tej quasipartii niemieccy politycy na przyszłość? Czas pokaże, będzie to w każdym razie „widomy znak” rzeczywistej polityki Niemiec, odnoszącej się bynajmniej nie tylko do historii…

autor: Piotr Cywiński

Dziennikarz, publicysta, reporter i autor książek. Specjalizuje się w problematyce międzynarodowej. Wieloletni komentator parlamentarny, akredytowany w Bonn, Brukseli i Berlinie, autor licznych wywiadów z szefami rządów państw UE, Komisji Europejskiej i NATO, a także reportaży z krajów Europy, Azji i Afryki, w tym z terenów objętych wojną, m.in. z Bałkanów i Ruandy. W latach 1989-2011 pracował w tygodniku „Wprost”, następnie był komentatorem „Uważam Rze”. Opublikował książki „Sezon na Europę” i „Koniec Europy” (napisane wspólnie z Rogerem Boyesem z „The Times”). Publikuje także w opiniotwórczej prasie zagranicznej. Obecnie jest stałym publicystą-komentatorem tygodnika „Sieci” i portalu wPolityce.pl.

http://wpolityce.pl/swiat/243469-muzeum-imienia-eriki-steinbach-jaka-role-wyznacza-quasipartii-zwiazkowi-wypedzonych-niemieccy-politycy-na-przyszlosc

Napisano wOgólnieKomentarzy (0)